
Nie mam kompleksów, tylko trzeba mnie słuchać - rozmowa z artystką wizualną Moniką Misztal
Nie mam kompleksów, tylko trzeba mnie słuchać.
Rozmowa z artystką wizualną Moniką Misztal.
Monika Misztal swoją wewnętrzną siłę odnajduje przede wszystkim w konsekwencji, z jaką podchodzi do wszystkich swoich działań. W tej konsekwencji dostrzega jednak również swoją słabość — upór, który uniemożliwia jej pójście na kompromis, mogący przynieść jej korzyść w dalszej perspektywie. Aktualnie artystka pracuje nad indywidualną wystawą w MOLSKI galery, która otworzy się pod koniec 2026 roku.
Monika Misztal: Kiedyś spotkałam Michała Molskiego na ulicy trzy razy — tego samego dnia! Stwierdziłam, że to po prostu przeznaczenie. I tyle. Takie rzeczy nie mogą być przypadkowe — to są sygnały, znaki, które świat nam wysyła. Nie spotykamy ludzi bez powodu. Spotykamy ich, bo mamy razem z nimi coś ważnego do powiedzenia.
Krzysztofa Kornacka: I czujesz, że z nim masz taką możliwość?
M.M: Tak, bo łączy mnie z nim pewna ekstremalność.
K.K: Ekstremalność?
M.M: Bardziej niż to, że lubi sztukę, przekonało mnie to, że jest kierowcą wyścigowym. Wiedziałam, że taki człowiek, jeżeli w coś wchodzi, to będzie to robił na 100%. Jak kierowca wyścigowy - jeżeli wchodzi do samochodu, to chce być mistrzem świata. Nie będzie niczego robił coś po łebkach. Ja też taka jestem.
K.K: Na ogół czujesz, że masz w sobie na tyle kontroli, że jesteś w stanie stabilnie, produktywnie pracować. Czy pamiętasz etap w swojej karierze, w którym nie byłaś w stanie zmotywować się do tego, żeby malować?
M.M: Wszystko zależy od tego, przez co upadam i po czym się podnoszę. Raz w życiu miałam taki moment. Kiedy nie miałam dachu nad głową, nie miałam pieniędzy - nawet na chleb czy pędzel. Wtedy nie dało się malować. Poza tym, nawet w chorobie malowałam. Ze łzami w oczach, ale malowałam. Uważam, że to, że artyści stają się nudni i powtarzalni, dzieje się dlatego, że ciągle coś dają i nie mają czasu pomyśleć. Ja na przykład dużo oglądam, ale też czytam, dużo przeżywam i w trakcie obrazy jakoś się pojawiają, tematyka serii się jakoś wykluwa. To nie jest tak, że namaluję serię dwudziestu obrazów i zaraz na drugi dzień stworzę dwadzieścia do następnej serii. Ja muszę jakiś czas poświęcić na to, żeby się zregenerować, żeby czytać, oglądać, zebrać materiał, myśleć o tym.
K.K: Czy z tego miejsca – mając w myślach swoją historię i to, gdzie jesteś teraz - potrafiłabyś określić swoją malarską siłę i słabość?
M.M: Myślę, że jest nią moja konsekwencja. Ona jest siłą, ale też słabością. Jestem nieugięta. Ta upartość jest słabością w momencie, kiedy trzeba ratować własne życie. Kiedyś nie poszłam na jedną wystawę, bo powiedziałam, że nie pójdę, że nie pokaże tych obrazów, jeśli nie dostanę tego, co mi się należy. On myślał, że ja żartuję i że będę ofiarą - że zrobię te obrazy i tam pójdę. Ja nie zażartowałam, ale ludzie mnie niepoważnie traktują.
K.K: A jak myślisz, z czego wynika, że ludzie nie traktują Cię poważnie?
M.M: Z tego, że postrzegają mnie jako osobę chorobliwe emocjonalną, impulsywną. A przecież jeżeli planuję jakieś obrazy, to zawsze je wykonuję. Nie było tak, żeby ktoś zamawiający, czy oczekujący na jakąś wystawę nie dostał ode mnie obrazów. Tylko, że kiedy mówię, że nie mogę, to oni nie rozumieją, że ja nie dam rady zrobić wystawy w tym roku. Mówią: zrobisz. Ja mówię, że nie zrobię. Zrobisz. Dwie sale. Jedną. Dwie, jedną, dwie... O tym mówię. Ludzie po prostu mnie nie słuchają. Nie słyszą, co chcę im powiedzieć.
K.K: Twoje obrazy są bardzo ekspresyjne – dosadne w formie i wyrazie. W pewnym sensie zdajesz się przez nie krzyczeć. Czy czujesz, że jest to wynikiem braku akceptacji i zrozumienia?
M.M: Na pewno chcę być zrozumiała. Chcę być jasna, klarowna. To, co ja pokazuję jest dla mnie bardzo proste, bo taki sobie język wypracowałam. Ekspresyjny. Symboliczny.
K.K: A kiedy zaczęłaś w ten sposób malować?
M.M: Wszyscy mówią, że całe życie maluję tak samo.
K.K: Twoje pierwsze prace na studiach też takie były?
M.M: No były. Stach Szabłowski zauważył, że teraz maluję z tłem, że człowiek jest wplątany w otoczenie i to otoczenie wpływa na to, co się dzieje w obrazie. A wcześniej było na płasko. Wszystko płasko. Jak gdyby było odcięte. Może ja też byłam wtedy odcięta.
K.K: A pod względem tematyki? Od czego zaczynałaś?
M.M: Miałam taki cykl niemówiących głów. To były głowy w takich kaskach, niemogące niczego wypowiedzieć. Miały takie duże oczy, ale usta gdzieś schowane. Kaski powodowały, że nie miały oddechu. To był mój pierwszy cykl.
K.K: Mam wrażenie, że gdy patrzę na te prace, obiegowe porównanie Twojej twórczości do dzieł Andrzeja Wróblewskiego rzeczywiście staje się widoczne.
M.M: A robiłam je wtedy, zupełnie nie znając Wróblewskiego. Miałam wtedy tak mało lat, może 22… W ogóle mnie to wszystko jeszcze nie interesowało.
K.K: Figuracja w tamtych obrazach jest zdecydowanie bardziej oczywista niż w tych, które aktualnie tworzysz, prawda? Chociażby dwie najnowsze prace, które właśnie powstają u Ciebie w pracowni — widać, że trochę uabstrakcyjniasz tę figurację. Fajne to jest. Niby wiadomo, o co chodzi, ale jednocześnie jest w tym coś…
M.M: Na dwoje babka wróżyła.
K.K: Może być to świnia, a równie dobrze po prostu plama barwna. I to jest w tym wszystkim bardzo ciekawe. Powiedz, skąd u ciebie decyzja o malowaniu portretów? Ostatnio pojawia się ich u ciebie całkiem sporo.
M.M: Dla pieniędzy. To umiejętność, którą nabyłam ucząc się na Akademii. To ciekawe, bo na egzaminie twarz modela narysowała mi koleżanka. Przez pierwszy rok w ogóle nie rysowałam twarzy. Tak się bałam, że nawet nie próbowałam. W końcu obiecałam sobie, że muszę się tego nauczyć. Zdobyłam tę umiejętność, więc teraz wykorzystuję ją do zarabiania pieniędzy.
K.K: Często malujesz siebie. Powstał między innymi Twój autoportret w koronie, jest też świetna praca, w której odwołujesz się do cierpienia Joanny d’Arc. Ciekawe jest to, że malując portrety, zaczęłaś z czasem wykorzystywać je do opowiadania o sobie — często wcielając się w inne postaci. Skąd wziął się pomysł, żeby przedstawić się akurat jako Joanna d’Arc?
M.M: Joanna d’Arc jest patronką osób chorych psychicznie. Poza tym, malując te obrazy, czułam się dyskryminowana w galerii. Postanowiłam sama sobie założyć koronę.
K.K: Kiedyś powiedziałaś, że gdyby ktoś miał namalować Twój portret, to byłby to Edward Munch. Czy to dlatego, że tak mocno eksplorował w swoich pracach temat lęku?
M.M: Myślę, że to kwestia jego wrażliwości. Czuję tutaj silne pokrewieństwo między nami. Widzę to nawet w sposobie, w jaki prowadził linię, jak nakładał farbę. Dla mnie to jest oczywiste, że mamy coś wspólnego. Znacznie więcej niż na przykład z Wróblewskim.
K.K: Powiedziałabyś, że to właśnie Munch jest twoim ulubionym malarzem? A może jest to ktoś inny, albo masz takich kilku?
M.M: Munch, Wróblewski i Makowski. Może... Nacht-Samborski.
K.K: A na przykład tak zwani artyści-awanturnicy, jak Nitka czy Markowski?
M.M: W ogóle mi się to nie podoba. Jest zbyt dzikie. Może są mi tak bliscy, że to jest jak w rodzeństwie – rodzaj relacji kazirodczej. Może to jest mi tak bliskie, że musi mi się nie podobać żebym mogła się rozwijać.
K.K: Monika, jesteś bardzo świadoma swojego malarstwa. Mówi się, że malujesz szybko — i rzeczywiście tak to wygląda — ale kiedy się z tobą rozmawia i obserwuje ten proces z bliska, widać, że każdy ruch pędzla jest absolutnie przemyślany. Do tej pory sporo mówiłyśmy o Twojej przeszłości, więc teraz chciałabym trochę porozmawiać o przyszłości. Aktualnie pracujesz nad serią obrazów na swoją pierwszą wystawę indywidualną w MOLSKI gallery. Czy możesz powiedzie po krótce co na niej pokażesz?
M.M: Będzie to jedna z moich najważniejszych podróży. Planowany zbiór obrazów jest jakby oprowadzaniem odbiorców po mojej pamięci. Wspominając najważniejsze zdarzenia, zadaję sobie pytanie: kim jestem? To, co robię poprzez obrazy, to rodzaj patrzenia na siebie z dystansu, a jednocześnie w głąb siebie. To przynosi ponowne cierpienie i ból nie do zniesienia. Odtwarzam sytuacje i relacje z bliskimi. Wszystko po to, żeby zrozumieć w czym tkwiłam, co jest dla mnie ważne i jakim właściwie jestem człowiekiem. Będą moje autoportrety, ogromna figura ojca, ja klękająca sama przed lusterkiem. Pejzaż, trochę zaniedbany, ścięty las, albo poukładane stosy wyciętych drzew - trochę abstrakcyjne, mające swój rytm, swoją powtarzalność. Będą zwierzęta: rozjuszony koń bity przez wujka, ścięta świnia, która leży do góry nogami, kura bez głowy, krowa na pastwisku i pozostała po niej czaszka. Zapłakana matka i fragmenty rzeczy, których nie jestem w stanie mówić, mogę jedynie namalować. Zakrwawione oko, zakrwawione ucho, napuchnięte, sine ręce, włosy na szczotce do czesania. Będą martwe natury: przeskalowane mydło, sznurek, nóż i lusterko. Będą też kwiaty. Chcę, żeby były symbolicznymi informacjami. Mogą pojawiać się jako symbole samych siebie. To zdarzenia, które będę próbowała odtworzyć na namalowanych obrazach.
K.K: Czyli to będzie bardzo osobista wystawa…
M.M: Miałam zarzucane, że nie powinnam malować tak osobistych rzeczy, ale na razie nie jestem w stanie malować niczego innego. W moim życiu się tyle wydarzyło… Tak bardzo intensywnie przeżywam świat, że na razie to, co mam w środku, wewnątrz siebie mi wystarcza.
K.K: Twój wewnętrzny świat, sposób postrzegania rzeczywistości, a także to, co przyswajasz na co dzień — literatura, sztuka — okazują się dla Ciebie wystarczającym źródłem inspiracji?
M.M: Tak. Fajnie jakby nas na tych uczelniach nauczyli też ładnego pisania. A nas niczego nie nauczyli.
K.K: A mogłabyś zacząć uczyć malarstwa?
M.M: I tak i nie. To na pewno byłoby kosztem mojego malarstwa. Bo tak naprawdę wszystko, co się dzieje w moim życiu, koncentruje się dookoła mojego malarstwa. Nawet jak nie siedzę przy sztaludze z pędzelkiem, to albo drukuję, albo zbieram, albo przeglądam materiały.
K.K: Rozumiem. Całkowicie poświęcasz się tej jednej rzeczy. A wyobrażasz sobie sytuację, w której jesteś na uczelni, masz swoją pracownię i studentów, których prowadzisz?
M.M: Może, jako profesor wizytujący, na przykład raz na 10 lat mogłabym sobie zrobić przerwę, żeby zobaczyć jak tworzy nowe pokolenie.
K.K: To by było ciekawe. Wyobraź sobie, że co 10 lat idziesz na uniwersytet. Co byś poradziła młodym osobom, które zdecydowały się obrać trudny zawód, jakim jest bycie artystą?
M.M: Żeby się nie poddawały.
K.K: A jakie jest Twoje największe marzenie, Monika?
M.M: Chyba mieć wystawy w znaczących instytucjach, w kraju i za granicą. Tam siebie widzę. Nie mam na tym punkcie kompleksów.
K.K: Czy jest coś, co chciałabyś aby wybrzmiało na koniec?
M.M: Żeby bardziej wspierać artystów a nie ich wykorzystywać.